04. Rycerz Lata
Jim Butchersamym ruchem warg, spytała:
– Rada?
Przytaknąłem i wskazałem na swój kij stojący w kącie obok laski
z ukrytą w środku szpadą. Elaine chwyciła go i rzuciła mi bez słowa.
Potem najciszej jak potrafiła zbliżyła się do drzwi sypialni i znikła za
nimi. Drzwi wejściowe zatrzęsły się znowu od łomotu.
– Dresden! – ryczał Morgan. – Wiem, że tam jesteś. Otwieraj!
Otworzyłem szeroko, zanim zdążył powiedzieć coś więcej.
– Bo inaczej chuchniesz, dmuchniesz i co?
Morgan spoglądał na mnie groźnie, wysoki, kwaśny i oschły jak
zwykle. Togę i pelerynę zamienił na ciemne spodnie, szarą jedwabną
koszulę i sportową marynarkę. Przez ramię miał przewieszoną torbę
golfisty i większość ludzi nie spostrzegłaby, że pomiędzy kijami
golfowymi tkwi rękojeść miecza. Pochylił się, zaglądając do wnętrza
ponad moim ramieniem.
– Dresden. Czy w czymś przeszkodziłem?
– Cóż, właśnie miałem zamiar usiąść sobie wygodnie
z kasetami porno i butelką oliwki dla niemowląt, ale naprawdę nie
mam tyle, żeby starczyło dla dwóch.
Morgan skrzywił się z obrzydzeniem i poczułem absurdalny
przypływ mściwej satysfakcji.
– Mierzisz mnie, Dresden.
– Jasne. Jestem zły. Jestem bardzo, bardzo złym człowiekiem.
Cieszę się, że to uzgodniliśmy. A teraz do widzenia, Morgan.
Zacząłem zamykać mu drzwi przed nosem. Naparł na nie
dłonią. Jest o wiele silniejszy ode mnie. Drzwi pozostały otwarte.
– Jeszcze nie skończyłem, Dresden.
– A ja tak. To był piekielny dzień.
---